Film jest schematyczny, przewidywalny do bólu, nudny, płytki, nijaki.
Bohaterowie wygłaszają kwestie, które chyba zostały napisane przez program komputerowy. Nie ma w tym filmie żadnego napięcia, żadnej dramaturgi, żadnej stawki. Wiemy, co za chwilę się wydarzy, a jeśli nie wiemy, to film zdradza nam to w najmniej możliwie subtelny i idiotyczny sposób: długie ujęcie na siekierę, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że główna bohaterka zaraz za nią chwyci. Zakład, z którego wiemy, że bohaterowie wyjdą zwycięsko, bo muszą, mają przecież zadanie do wykonania, co jest absurdalne i logiczne zarazem. I finałowy pojedynek dwójki bohaterów, który zanim jeszcze się rozegrał, już wiedziałem według jakiego schematu się potoczy (ona pewnie zawiśnie na krawędzi i ostatkiem sił wygrzebie się z tego, by ostatecznie pokonać rywala). Jedyne pozytywne zaskoczenie było już w samej końcówce filmu.
Na dodatek mamy tutaj postacie, którzy chyba zostały przeniesione za sprawą magii z innych filmowych światów. Mamy Czarodzieja z Shazama, Króla Artura, jest i Uruk hai z Władcy Pierścieni i Gryfon z Harrego Pottera. A na dokładkę miecze świetlne.
Zero oryginalności, wszystko zaczerpnięte z każdego gatunku po trochu.
Ten film to kolejny przykład na to, że kino amerykańskie umiera.