Parodią nazwać tego nie można, ani w ogóle komedią. To raczej niepoważny, lekko prześmiewczy hołd. Część elementów kina nor, zwłaszcza w kwestii stylu tu pominięto. Inne – głównie w kwestii
scenariusza, wyolbrzymiono do granic absurdu. Historia jest koszmarnie poplątana i chyba raczej bzdurna, ale bardzo wciągająca, pomimo, iż nie sposób za nią nadążyć. Dialogi są wybitnie
nienaturalne i - zwłaszcza w przypadku tytułowego bohatera –cyniczne, bawią absurdalnym tempem wypluwania ciętych ripost. Na dobrą sprawę Gumshoe to taki prześmiewca Bogata. Nie
karykatura, nie fajtłapa, ale jego kopia pomnożona do n-tej potęgi. Cyniczne komentarze, beznamiętne, chamsko-uwodzicielskie traktowanie kobiet, pesymistyczno fatalistyczne podejście do
wszystkiego kontrastujące z zaradnością, męskości a i fartem – wypisz-wymaluj Sam Spade z debiutu Hustona.
Nie zabrakło też femme-fatale. I przerysowana muzyka - budująca napięcie absurdalnie nieadekwatne do sytuacji i braku powagi filmu, lub innym razem przesadnie smutna i melancholijna. Bardzo
fajna zabawa formą, tylko jednak fabuła mogła by być ciut prostsza, bo w kilku momentach w głowie mi się zakręciło.