Będą spojlery.
Czytając komentarze momentami nie wierzyłam własnym oczom. Dla mnie przekaz filmu był jasny i myślałam, że dla każdego człowieka mającego trochę oleju w głowie taki będzie... a jednak się pomyliłam. Pominę te osoby, które uważają, że główny bohater na końcu filmu się powiesił, bo to nie wymaga chyba komentarza.
Większość z Was uważa ten film za banalny i pozbawiony jakiegokolwiek kunsztu. Zgodzę się, że to nie jest jakaś niezwykła historia, a wręcz przeciwnie. Tylko... czy naprawdę nie dostrzegacie tego, że właśnie taka miała ona być? Zupełnie normalna historia o zupełnie normalnych ludziach, takich jak my. Posiadających swoje rodziny, ambicje i marzenia. Żadne tam porwania, okupy, morderstwa, FBI i smoki wawelskie. Ot opowieść z życia codziennego.
Oglądamy więc kawałek życia głównego bohatera, w jakiś sposób przywiązujemy się do niego, być może momentami utożsamiamy z nim... po czym następuje zakończenie, przez wielu uważane za zbyt patetyczne i ckliwe.
Oglądając wiadomości słyszymy o zastrzelonym człowieku w Łomiankach, wypadku samochodowym na A1, trzęsieniu ziemi w Chinach, wybuchu bomby w Iraku, rozbiciu się samolotu o najwyższy budynek na świecie... i co czujemy? Zupełnie nic. Może jesteśmy zaskoczeni, nachodzą nas myśli w stylu "co się dzieje z tym światem", pomyślimy nad tym przez chwilę, po czym dopijamy kawę i zapominamy o sprawie. Dzieje się tak dlatego, że dla nas wtedy giną anonimowi ludzie. Nikt, kto byłby wart więcej niż pięć minut naszej uwagi.
W filmie zrobiło nam się przykro na końcu, może nawet komuś się łezka w oku zakręciła. Kto płacze na wiadomościach, słysząc o tym, ilu ludzi zostało właśnie wymordowanych? Dla nas to statystyka, puste liczby.
Film pokazuje nam wyraźnie, że w katastrofach, wypadkach, zamachach NIGDY nie umierają anonimowe osoby. To nie jest "liczba ofiar śmiertelnych", to liczba tragedii każdego człowieka z osobna. Każdy z nich miał (jak już pisałam) swoje pasje, marzenia, nadzieje na lepsze jutro. Taylor i jego historia tylko symbolizuje tych ludzi. Ludzi takich jak my.
Kiedy w wypadku ginie pięć osób, to nie jest to pięć zgonów. Jest to pięć osobnych tragedii pięciu osobnych osób oraz pięć osobnych tragedii pięciu osobnych rodzin.
Takim Taylorem był każdy, kto zginął 11 września 2001 roku. Każdy miał swoją własną historię, swoje własne życie. Film daje nam jedynie podpowiedź, jak to życie mogło wyglądać, to mogło być równie dobrze tysiąc innych wątków. A brzydko mówiąc przysraliście się do tej konkretnej historii, kiedy ona naprawdę nie miała opowiadać o niczym nadzwyczajnym.
Warto czasami przysiąść i głębiej zastanowić się nad produkcją, którą właśnie obejrzeliśmy. Dostrzec coś więcej, niż tylko to, co pokazują nam czarne na białym. Skoro reżyser w ten sposób zakończył film, to łatwo można wysunąć wniosek, że był w tym jakiś zamysł. W przypadku "Remember me" naprawdę nie trudno było ten zamysł odgadnąć. Wystarczyłoby jedynie trochę chęci...
W zupełności się z Tobą zgadzam. Zaczęłam film oglądać, bo mi się nudziło. Skończyłam z myślą, że to nie przypadek, że właśnie ten wybrałam. Uświadomiłam sobie, że te wszystkie tragedie dotyczą ludzi takich jak my. Normalnych, z problemami. Myślę, że film nie jest historią o miłości, ale o realnym pokazaniu tragedii, która w tym przypadku jest końcem. To właśnie, że jest to opowieść o tym co było przed, a nie po, wywarła na mnie ogromne wrażenie. Cieszę się, że ktoś postanowił coś takiego wyprodukować, żeby ludziom uświadomić czym są tragedie.
Dokładnie, cieszę się, że również to dostrzegłaś. A niektórzy uważają ten film za niezbyt wyszukaną opowieść o miłości z takim a nie innym zakończeniem dla wzbudzenia jakichś emocji. Miłość owszem, przewijała się, ale to nie był kluczowy wątek filmu. Nic tam nie było kluczowe - chodziło tylko o to, że przecież przez życie każdego z nas przewija się miłość. Czy to do partnera, czy to do siostry, albo też do swoich dzieci. Ci, którzy koniecznie doszukiwali się jakiejś głębszej historii w tym krótkim przedstawieniu życia Taylora, z góry skazali się na porażkę, bo zupełnie nie o to chodziło. I stąd potem te niskie oceny i komentarze rodem z tytułu tego posta.
Masz absolutna racje. Genialny film... swietnie zbudowane postacie, niezle zdjecia i prosta historia o zwyklych ludziach sa duzymi plusami tego filmu. Jestem w lekkim szoku po koncowce, jest to naprawde nieprzewidywalny film. Gdy na tablicy w szkole odczytalem date szczeka opadla mi do ziemi... nie przypuszczalbym ze historia pojdzie w takim kierunku. Brawa!
Dziękuję za tą, tym razem męską opinię. Cieszę się, że podzielasz moje zdanie.
Chciałabym jeszcze się odnieść do samego tytułu filmu. Pominę może polskie tłumaczenie, bo każdy, kto zna podstawy języka angielskiego wie, że znacznie się ono rozmija z oryginałem.
Mamy więc "remember me" - pamiętaj o mnie. O kim? Być może o zmarłym bracie Taylora. Może ojciec ma pamiętać o swoich dzieciach. Może rodzina i przyjaciele mają pamiętać o tragicznie zmarłym Taylorze. A jakby to przenieść poza klatki filmu? Pamiętajmy o naszych bliskich, bo nigdy nie wiemy, kiedy przyjdzie nam opuścić ten ziemski padół. Pamiętajmy o tragicznie zmarłych ludziach w wypadkach, katastrofach, zamachach. Ludziach takich jak my.
Coraz mniej ludzi potrafi cieszyć się z prostych rzeczy. Muszą dostać Transformersami i tyłkiem Megan po oczach żeby byli zadowoleni. Remember Me to film o samym widzu, normalnym człowieku jakich wiele i to jest siłą tego obrazu - autentyczność. Ja oglądając ten film mam wrażenie jak sam byłbym tym Tylerem.